KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Piątek, 29 marca, 2024   I   09:26:07 AM EST   I   Marka, Wiktoryny, Zenona
  1. Home
  2. >
  3. STYL ŻYCIA
  4. >
  5. Trochę historii

Koło historii

Waldemar Piasecki     18 stycznia, 2019

Nie wiadomo z jakiego powodu, polskie media nie piszą, że mord na Pawłe Adamowiczu, prezydencie Gdańska wcale nie jest pierwszym w historii RP, gdzie od noża ginie ojciec wielkiego miasta. Coś takiego już przerabialiśmy w 1927 roku w Łodzi, gdzie w niemal identyczny sposób pozbawiony został życia niezwykle popularny w Polsce, łódzki prezydent Marian Cynarski. Obu swoim zabójcom i ich rodzinom obaj prezydenci wcześniej pomagali w sytuacjach życiowych. Dla obu stali się tak bardzo nie do zniesienia, że trzeba było ich zabić. Sami to wymyślili, czy ktoś im pomógł?


Oto fragment pierwszego tomu "Madagaskar" trylogii biograficznej "Jan Karski. Jedno życie" mego autorstwa. Foto: Wydawnictwo Insignis

* * *

Marian Cynarski był warszawskim sędzią. Po aplikacji pracował w Żyrardowie i Petersburgu. Po odzyskaniu niepodległości wrócił do Polski. Poznał Józefa Piłsudskiego, a ten skierował go do Łodzi, aby „pilnował prawa”. Tam dał się poznać jako sędzia i kierując Sądem Okręgowym oraz na wielu innych polach aktywności publicznej. W 1923 roku, w wieku 43 lat został prezydentem miasta. Za jego kadencji rozbudowano miejską służbę zdrowia, wprowadzając m.in. samochody na wyposażenie pogotowia ratunkowego, rozpoczęto budowę parku ludowego, otwarto Galerię Miejską i Miejski Kinematograf Oświatowy, ustanowiono Nagrodę Literacką Miasta Łodzi. Uczył prawa, historii Polski, logiki i psychologii w łódzkim gimnazjum żeńskim. 

Dla Janka najważniejsze jednak było to, że Cynarski miał... córkę Irenkę, najstarszą z trojga rodzeństwa, rówieśnicę młodego Kozielewskiego. Jej urok opanował go od pierwszego wejrzenia.

Wspominał:

- Poznałem ją w 1926 roku na festynie miejskim z okazji... amerykańskiego Dnia Niepodległości, 4 Lipca, obchodzonego niezwykle hucznie, bo w 150 rocznicę  wyzwolenie się Amerykanów  od Wielkiej Brytanii.  Poszedłem razem z bratem.  Był tam także prezydent z córką. Panowie znali się i wdali w rozmowę o Ameryce, a my o szkole. Marian dał mi złotówkę i powiedział, aby postawić pannie loda.

Potem widywałem ją w naszym kościele Podwyższenia Świętego Krzyża. Ja miałem do niego trzy przecznice w jedną stronę, ona dwie - w drugą. Cynarscy mieszkali przy ulicy Andrzeja 4,  pomiędzy Piotrkowską, a Kościuszki.  Ganiałem tam i wystawałem naprzeciw jej okna. Czasem wychodziła niby-to zrobić jakieś zakupy. Mogliśmy wtedy porozmawiać tyle ile trwała droga do sklepu i z powrotem.  Zawsze  pilnie przygotowywałem się do rozmowy i starałem czymś zaimponować.  Częstowałem ją z blaszanek pudełka landrynkami Fuchsa, uważanymi za najlepsze w Polsce. Zawsze wybierała te w kolorze malinowym.  Fascynowała mnie bardzo.

W przededniu Wielkanocy 1927 roku, jej ojciec,  został zasztyletowany przed drzwiami  mieszkania przez bezrobotnego brukarza Walszczyka, któremu kiedyś pomógł i jego lokalnego lumpa Rydzewskiego. Pierwszy dostał karę śmierci, drugi – dożywocie.  Po prezydencie płakało całe miasto. Ja też...                   

Bałem się jednak w jakikolwiek sposób spróbować wyrazić współczycie Irence. Na pogrzeb poszedłem taka jak cała Łódź.  Przyjechał  Marian w galowym mundurze,   z medalami, przy szabli...

Jakiś czas potem Jankowi udało się  krótko porozmawiać z dziewczyną w kościele. „Wyjeżdżamy do Żyrardowa. Łódź to straszne miasto...” - powiedziała. To było ich ostatnie spotkanie.

Wkrótce Stefania Cynarska z dziećmi Irenką, Staszkiem i Jadzią  przeniosła się do Żyrardowa, z którego się wywodziła,  a gdzie jej ojciec,  Władysław Biernacki,  przez lata był naczelnikiem poczty, postacią powszechniew mieście szanowaną.

Jankowi wspomnienie pozostało na zawsze. Pudełko po landrynkach towarzyszyło mu, aż do września 1939 roku. Trzymał w nim rozmaite sentymentalne drobiazgi. Przede wszystkim monety z różnych krajów.

* * *

Tyle fragment.

Wcześniej  Janek Kozielewski przeżywał, jako ośmiolatek, „braterski” mord na prezydencie Polski Gabrielu Narutowiczu dokonany przez Eligiusza Niewiadomskiego,  narodowca z misją Polski dla Polaków i przez Polaków.  Narutowicz nie pasował Niewiadomskiemu, bo  został wybrany przez parlament Rzeczypospolitej między innymi głosami mniejszości narodowych.

Święte oburzenie po wyborze wyrażała wielka część polskiej parsy, w tym endek Stanisław Stroński, który publikował żarliwy paszkwil „Usunąć zawadę”.  Zawadzał Narutowicz. Kiedy „zawada” została usunięta strzałami z browninga,  a Polska kipiała z oburzeniaa, Stroński publikował następny artykuł „Ciszej nad tą trumną”. Piłsudski nazywał go „zaplutym karłem reakcji”.

Paradoksalnie powojenna ekipa nadana z Moskwy tym samym określeniem określała żołnierzy Armi Krajowej. 

Po bezkrwawej rewolucji Solidarności, jak nazywał Jan Karski przemiany w Polsce po 1989 roku, za ich główny sukces uznawał, że  skoro nie polała się krew wytoczona przez jednych Polaków – innym, niemożliwe będzie odtworzenie przedwojenego klimatu permanentnej wojny politycznej niosącej również mordy polityczne. Karski uważał, że  w jego ojczyźnie zabijanie osób publicznych nie będzie już możliwe. Bo solidarność, i ta przez duże i przez małe „s” na to nie pozwoli.

Z pytaniem czy się pomylił pozostawiam wszystkich, którzy doczytali ten tekst do końca.